Harry & Ginny Potterowie

Harry & Ginny Potterowie

niedziela, 8 listopada 2015

Urodziny Ginny

  Nastał jedenasty sierpnia. Dzień, którego wszyscy oczekiwali od urodzin Pottera. Ginny obudziła się około godziny dziewiątej. Wyjątkowo nie miała ochoty wychodzić z łóżka. Zapomniała, że był to dzień, którego oczekiwała od kilku lat. Postanowiła poleżeć w łóżku jeszcze pięć minut, a dopiero potem wziąć prysznic i ubrać się. Jednak te niewinne pięć minut upłynęło niesamowicie szybko. Chcąc nie chcąc musiała opuścić wygodne łóżko i przygotować się przed śniadaniem, na które wypadało by nie przychodzić w piżamie. Wzięła ze sobą potrzebne rzeczy i poszła do łazienki. Prysznic zdecydowanie był rzeczą, której potrzebowała. Po orzeźwiającej kąpieli przebrała się w szary T-shirt i czarne szorty. Wyszła z łazienki z mokrymi włosami. I udała się do salonu. Jej mama zazwyczaj zaczynała robić śniadanie około wpół do dziewiątej, a aktualnie dochodziła dziesiąta. Coś się nie zgadzało. W momencie, gdy się nad tym zastanawiała, do pokoju wszedł Ron w szlafroku. Podrapał się po głowie i rozejrzał po pokoju.
- Gdzie śniadanie? - spytał. Spojrzał na włosy Ginny i wskazał na nie - Wysuszyć ci je? Chociaż, przecież możesz to sama zrobić.
- Sama? O czym ty mówisz?
- Eee... no mamy taki upał, że wystarczy kilka sekund na dworze by wyschły - poprawił się. - Co to? - spytał pokazując na zwitek papieru leżący na stole. Dziewczyna podeszła do stołu i wyciągnęła rękę po papier. W momencie dotknięcia poczuła znajome szarpnięcie w okolicach pępka. Po chwili znalazła się we własnym ogrodzie. Spojrzała na dłoń. Spoczywał w niej liścik.
Sto lat dorosłej już Ginny.
      Pierwsza dobiegła do niej Hermiona wtulając się w oszołomioną dziewczynę. No tak! Jak mogła zapomnieć? Dzisiaj kończyła tak wyczekiwane siedemnaście lat! Zastanawiało ją wiele rzeczy, ale zaczęła od prostego pytania.
- Po co użyliście świstoklika? Przecież to jest nasz ogród! Wystarczy wyjść przed drzwi...
- Tak, ale powinno być sprawiedliwie - powiedział George idąc w jej stronę. - Harry tak miał, więc ty też musisz. Stali pod wielkim namiotem. Większym od tego, pod którym odbyło się wesele Billa i Fleur. Panował tam przyjemny chłód w przeciwieństwie do tego, co panowało na zewnątrz. Ginny zdąrzyła zobaczyć tylko długi stół z mnóstwem krzeseł, zanim otoczyła ją cała grupa osób wykrzykujących "Sto lat Ginny". Znajdowali się tam jej mama o tata, Hermiona, Ron (już nie w szlafroku), George, Angelina, Percy, Charlie, Bill z Fleur i pani Tonks z Teddym. Brakowało jej chłopaka. Spytała o niego.
- A gdzie Harry?
- Kończy szykowanie czegoś dla ciebie - odpowiedziała jej pani Weasley. - A, i Kingsley ma się spóźnić.
Dziewczyna dziękowała wszystkim za życzenia, a potem wzięła się za rozpakowywanie prezentów. Od Rona dostała pudło słodyczy, od Hermiony zestaw do malowania ("jakby był jej potrzebny" - jak to ocenił George) i małą brązową sówkę, którą nazwała z razem z przyjaciółką Bruno. Od pani Weasley złoty, otwierany naszyjnik-znicz na łańcuszku, do którego można było włożyć małe zdjęcie. Pan Wealsey podarował córce magiczny wytrych, którym można było otworzyć wszystkie zamki, nawet te zamknięte zaklęciem Colloportus. Od Georga i Angeliny dostała całe pudło rzeczy z Czarodziejskich Dowcipów Weasley'ów, od Billa i Fleur wino z Francji, nowe buty i wielki na chyba ćwierć ara szal. Percy dał jej pare książek, o jakimś prawie czarodziejskim, od pani Tonks dostała biżuterię. Brakowało tylko Harry'ego. Wcale nie pragnęła by dał jej prezent. Było jej to obojętne, jednak dziwiła ją jego nieobecność. Przeprosiła na chwilę cały tłum i poszła do domu. Skierowała się na drugie piętro, do pokoju Pottera. Weszła po schodach. Zapukała przed wejściem, a gdy usłyszała odpowiedź, przekroczyła próg. Zobaczyła chłopaka stojącego przed stołem, na którym leżał prostokątny pakunek. Harry promieniał z radości. Już chciała powiedzieć "nie trzeba było", ale Potter zabrał głos.
- Jesteś już dorosła. Nie będę powtarzał typowej rodzicielskiej mowy "jak ten czas leci...". Ja chcę ci życzyć szczęścia, wspaniałej rodziny i abyś tak jak przez te wszystkie lata piękniała w oczach. 
Podeszła do niego, zarzuciła mu ręce na szyję i pocałowała go. Harry przysunął ją do siebie i całował tak, jakby chciał oddać w tym geście całe uczucie, jakie go z nią łączyło. Zagłębił dłonie w jej pachnących kwiatami włosach i coraz bardziej wpijał się w jej usta. Gdy skończyli, wskazał na pakunek, leżący na stole.
- To dla ciebie.
Ginny podeszła i zaczęła rozpakowywać prezent. Kiedy wreszcie rozerwała papier i otworzyła, zamurowało ją. Gdy już wreszcie odzyskała zdolność mowy, zapytała wciąż osłupiała.
- Żartujesz sobie ze mnie?
- Nie śmiałbym.
Dalej nie wierzyła własnym oczom.
- G-grom?! - wykrztusiła. Harry w odpowiedzi przytaknął głową. Leżała przed nią najnowsza miotła, którą posiadały jak na razie tylko najlepsze kluby i kilka reprezentacji. Była wręcz niemożliwa do kupienia. Miała pozłacaną rączkę, reszta kija była czarna. Witki na końcu miotły były złote. 
      Gdy do Ginny wreszcie doszło, co się stało, nie namyślając się ani chwili dosiadła miotły i wyleciała na niej z pokoju Harry'ego. Potter usłyszał okrzyki radości i także opuścił pokój i zszedł do salonu. Dziewczyna wyfrunęła poza dom i co chwila słychać były jej krzyki przesycone szczęściem. Gdy wreszcie wleciała do salonu, rzuciła się z miotły prosto na Pottera, co spowodowało, że upadł z nią na ziemię. Dziewczyna zasypała go pocałunkami, co chwila powtarzając "dziękuję! dziękuję! dziękuję!". Po jakimś czasie pozwoliła mu odetchnąć, choć cały czas na nim leżała. Harry odezwał się.
- Proszę, Mała. Przecież będziesz moim kapitanem! Musisz mieć lepszą miotłę ode mnie. 
Zanim zdarzyła odpowiedzieć, wstał, podnosząc ją. Otrzepał Ginny z kurzu i pstryknął ją delikatnie w nos. Ta pociągnęła go za rękę i usiadła na Gromie. Nakazała mu, by usiadł za nią, co ten od razu wykonał. Położył swoje dłonie na jej biodrach i wystartowali przed siebie, wylatując z domu. Ginny leciała ku niebu, w pięć sekund była na wysokości trzystu metrów. Zrobiła kilka manewrów w tym zwrot Wrońskiego, kilka fikołków w powietrzu, trzy razy zrzuciła Harry'ego z miotły (ale potem go złapała) i w końcu wylądowała na ziemi. Dobiegła do nich rodzina. 
- Czy, czy to jest... - wydukał Ron.
- Tak, to Grom.
- I to ci dał... Harry?
- Yhm - przytaknęła.
- Siostra... - odezwał się George - Nie wracaj do żadnego Deana.
Wszyscy parsknęli śmiechem, na co Ginny tylko dodała coś w rodzaju "nie miałam zamiaru", po czym pocałowała Pottera w policzek.
      Cała rodzina zebrała się wokół wielkiego stołu, na którym stał ogromny, pięciopiętrowy tort. Gdy już mieli zacząć śpiewać "sto lat", Kingsley deportował się. 
- Przepraszam was bardzo, miałem do załatwienia parę spraw - usprawiedliwił się i wręczył Ginny prezent. - To dla ciebie.
Dziewczyna rozerwała papier i otworzyła pudełko. Jej oczom ukazała się różowa fiolka, która wyglądała jak perfumy.
- To amortencja - wytłumaczył Kingsley. - To znaczy tylko jej zapach. Każdy czuje swoje ulubione wonie. Psikniesz się raz, a wszyscy będą czuli piękny zapach.
- Bardzo dziękuję.
      Gdy już ostatni gość zajął swoje miejsce, wszyscy ryknęli "sto lat". W skali od jednego do dziesięciu poziom fałszowania wynosił piętnaście. Ale nikt zdawał się tym nie przejmować. Gdy śpiewy ucichły, Ginny za pierwszym razem zdmuchnęła wszystkie świeczki, uprzednio myśląc życzenie. Rozległy się gromkie brawa. George włączył muzykę z odtwarzacza, który pan Weasley wziął z ministerstwa. Charlie wyczarował kolorowe światła i rozpoczęła się zabawa. Wszyscy tańczyli, śmiali się, wygłupiali. W pewnym momencie Kingsley poprosił Harry'ego i Rona na słowo. Wyszedł z nimi przed namiot, zaciągnął powietrze u rzekł:
- Molly mówiła, że wracacie do Hogwartu...
- Tak, to prawda - przerwał Ron. 
- ...by zdobyć OWUTEMy do akademii Aurorskiej.
- Yhm.
Kingsley po raz kolejny wziął głęboki oddech i kontunuował.
- Chciałbym wam coś zaproponować. Nie musicie wracać do Hogwartu. Po tym roku znacie się lepiej na magii niż uczniowie po ukończeniu szkoły. Możecie od początku października brać udział w szkoleniach aurorskich.
- A czemu nie możemy dokończyć nauki? - spytał zdziwiony Harry.
- Oczywiście, że możecie. Ale w ten sposób wcześniej skończycie praktyki i będą dużo skuteczniejsze.
Ron i Harry zastanawiali się nad tą propozycją. Była bardzo kusząca - jak wcześniej zaczną ćwiczenia, to może wcześniej dostaną pracę aurora, o której tak marzą. Bardzo chcieli wrócić do Hogwartu, ale jeśli nie miało to najmniejszego sensu, to chyba lepiej od razu iść do akademii. Potter czekał na odpowiedź przyjaciela. Ten poprosił go na bok, a jak byli trochę dalej, Ron powiedział:
- Mi to pasuje. Pomyśl, jak wcześniej zaczniemy praktyki, wcześniej je skończymy.
- Tak, też mi się podoba, ale co z dziewczynami? - Harry wiedział, że ani Ginny, ani Hermiona nie paliły się na bycie aurorem i napewno wrócą do szkoły.
- Poradzą sobie, przecież pojadą razem. Mówię ci Harry, taka okazja!
- To choć, powiedzmy mu to.
Przekazali Kingsley'owi odpowiedź. Ten był widocznie usatysfakcjonowany potwierdzeniem. Dodał tylko:
- W ciągu kilku dni powinny do was dojść listy z informacjami. Dowiecie się co i jak.
Wrócili na przyjęcie. Obaj czarodzieje nie mieli pojęcia, jak powiedzieć dziewczynom, że nie pojadą z nimi do szkoły. Te napewno nie będą zadowolone. Harry ustalił z przyjacielem, że nie będą ich drażnić podczas przyjęcia.
     Impreza trwała. Gdy chłopaki wrócili, Ginny właśnie tańczyła z Billem. Przekrzykując dudniącą w uszach muzykę, spytała Harry'ego:
- Gdzie byliście?
Chłopak chwilę zastanawiał się nad odpowiedzią, po czym odrzekł po prostu prawdę.
- Z Kingsley'em.
- Czego chciał? - nie dawała za wygraną. Widziała, że Potter coś przed nią ukrywa.
- Pytał o wyprawę po horcruxy - skłamał chłopak. Dziewczyna przymrużyła nieco oczy, ale zmieniła temat.
- Wiesz, że teraz mogę czarować ile zechcę i jak tylko mnie zdenerwujesz...
- Tak, wiem, Upiorogacki...
- Dobrze, że się zrozumieliśmy. A teraz choć tańczyć! - wyciągnęła go na "parkiet". Potter najpierw nie był zbyt chętny do tańca, ale w końcu się przemógł. Podnosił dziewczynę, wywijał nią najróżniejsze piruety, próbował tańczyć z nią walca, ale im nie wyszło. Świetnie się bawili. Ron z Hermioną tańczyli coś w rodzaju "tańca - połamańca". Charlie rozlał po całym namiocie szampan, próbując go otworzyć. Po wielu godzinach, gdy zrobiło się ciemno, George odpalił fajerwerki. Różnokolorowe światła utworzyły napis "Sto lat dorosłej Ginny!". 
       Minęło jeszcze kilka godzin, zanim muzyka zupełnie ucichła. Każdy wrócił do siebie - Bill z Fleur do Muszelki, Kingsley, Percy i pani Tonks z Teddym do swoich domów, a Charlie i George mieli zostać na noc w Norze. Charlie dostał sypialnię, która kiedyś należała do niego i Billa, George nocował w pokoju, który aktualnie zamieszkiwał Harry, a ten z kolei przeniósł się na noc do Rona. Pani Weasley wniosła im do pokoju maleńkie łóżeczko wielkości takiego, jakich używają dziewczynki dla lalek. Wypowiedziała "Engorgio" i łóżko wzrosło do normalnych rozmiarów. 
     Kiedy Harry po kąpieli znalazł się w nim, Ron zaczął rozmowę.
- Musisz ją naprawdę kochać. Dałeś jej Groma...
Potter przez chwilę zastanowił się chwilę nad odpowiedzią, po czym odrzekł:
- Tak, bardzo ją kocham. I uważam, że jest więcej warta niż miliard takich mioteł. Chyba się cieszy z prezentu...
-Cieszy? Stary, jest zachwycona! Nigdy nie widziałem jej takiej szczęśliwej... no, może jak ją pocałowałeś.
- Czyli nie masz nic przeciwko... - zaczął Potter, ale Ron nie dał mu nawet dokończyć.
- Nie. Pokazałeś, że na nią zasługujesz. Serio, chyba nikomu innemu niż ty nie oddałbym siostry.
Harry odetchnął z ulgą. Była jednak sprawa, która wyraźnie trapiła jego przyjaciela.
- A jak z tobą i Hermioną? 
Weasley dziękował w duchu, że Harry go o to spytał.
- Wiesz... ogólnie dobrze... ale mam wrażenie, że ona przede mną coś ukrywa. Znaczy, przez to coraz mniej rozmawiamy i w ogóle.
- Może ma jakąś niespodziankę dla ciebie. Albo czymś się martwi. Spróbuj ją zapytać o co chodzi.
- To nie jest takie łatwe. Gdy tylko próbuję, ona zmienia temat. 
Potter myślał przez chwilę. Wpadł na pewien pomysł.
- Poproszę Ginny, by dowiedziała się, o co chodzi. Jeśli jej nie powie, to oznacza, że chce to zachować tylko dla siebie. Nie martw się tym - dodał pocieszając przyjaciela - dziewczyn nigdy nie zrozumiesz.
                                                                                   * * *
      Ginny bawiła się z nową sową, którą dostała od Hermiony. Ta z kolei siedziała na swoim łóżku i głaskała Krzywołapa. W pewnym momencie ruda przerwała ciszę.
- Hermiono, naprawdę ci dziękuję za Bruna - wskazała na małą sowę. Widząc minę przyjaciółki spytała:
- Coś cię gryzie?
Hermiona, jakby wybudzona z transu, ocknęła się i mruknęła.
- Nie, nic mi nie jest.
- Hermi... - Ginny nie dawała za wygraną.
- Od kiedy mnie tak nazywasz?
- Od kiedy tak się zachowujesz? Hermiona, cały czas jesteś nieobecna, czymś się martwisz. Mi przecież możesz powiedzieć.
Dziewczyna zastanawiała się chwilę nad tym, co powiedziała jej przyjaciółka. W końcu zdecydowała się powiedzieć o wszystkim.
- Chodzi o moich rodziców. Wiesz, są teraz w Australii ze zmienioną pamięcią. I chciałabym...
- ...ich odnaleźć? - dokończyła Ginny.
- Tak. I... jest jeszcze coś. Chciałabym... żeby poszedł ze mną Ron.
- Mówiłaś mu już o tym?
- Nie, bo nie wiem, czy się zgodzi...
- Masz to jak w banku! Jasne, że się zgodzi. Mówił mi, że spędza z tobą za mało czasu.
- Jesteś pewna?
Ruda tylko pokiwała głową. Hermionie zrobiło się lżej na duchu. Wreszcie to z siebie wyrzuciła. Ginny z kolei doskonale rozumiała, że przyjaciółka chce wyruszyć w podróż tylko z Ronem. Weasley uznała, że to powinno zbliżyć ich do siebie.
                                                                             * * *
      Ginny śniła o quiddichu i Harrym. O tym, że dostała się do Harpii z Holyhead, że Potter pocałował ją po pierwszym meczu, gdy strzeliła szesnście goli. Czuła jego dotyk na policzku, jak szepcze jej coś do ucha.
      Otworzyła oczy. Ujrzała nad sobą Harry'ego, już nie we śnie. Nie był w piżamie, ale w jeansach i w czarnym T-shircie. Chwycił dziewczynę za rękę i szepnął:
- Ubierz się i weź Groma. 
Chłopak opuścił pokój. Ginny zrobiła jak kazał - szybko założyła na siebie szare szorty i czarną bluzkę, wzięła Groma leżącego na półce, otworzyła okno i wyleciała przez nie na dwór. Lądując na ziemi ujrzała Harry'ego, idącego w jej strone. Dosiadł miotły i wzbił się w powietrze. Ona zrobiła to samo. Gdy znaleźli się jakieś sto metrów nad ziemią, chłopak odezwał się.
- Dokąd chce pani lecieć, panno Weasley?
- Och, niech pan zdecyduje panie Potter. Jestem otwarta na wszelkie propo...
Nie dokończyła, bo Harry wystartował w kierunku odległego lasu, który po kiku sekundach lotu stał się bardzo bliski. Para slalomowała, robiła pętle i fikołki. Księżyc oświetlał ich twarze, a ciemne stroje były doskonale widoczne. Chłodny wiatr mierzwił im włosy. Zazwyczaj to Harry prowadził, ale dziewczyna co jakiś czas sama go wyprzedzała pod pretekstem "wleczesz się jak żółw". W pewnym momencie Potter podleciał bardzo blisko niej, a właściwie nad nią. Przekręcił się, by być do góry nogami i cmoknął dziewczyne w nos. Ginny przytrzymała jego odwróconą do góry nogami twarz przy swojej, musnęła wargami jego usta, na co on odpowiedział pocałunkiem. Po chwili dziewczyna puściła go i schyliła się by móc sunąć do przodu, wyprzedzając Harry'ego. Jednak ten był czujny i gdy tylko Ginny pochyliła się, zeskoczył na jej miotłę, rzucając na Błyskawicę  odpowiednie zaklęcie, dzięki któremu leciała sama koło nich. Chłopak stanął na Gromie, przeskoczył przez Ginny i poleciał w dół, spadając z miotły. Dziewczyna przerażona skierowała Groma w dół, w miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą widziała spadającego Harry'ego. Jednak po kilku sekundach tuż przed nią przeleciał rozpromieniony Potter na Błyskawicy.
- Ty niewrażliwy idioto! - wykrzyczała z ulgą. - Nie rób mi tak więcej.
Ścigali się tak jeszcze przez około kwadrans aż do momentu, gdy Harry oznajmił, że już dotarli.  Wylądowali w lesie nad jeziorem. Księżyc odbijał się w tafli wody. Od lasu bił przyjemny chłód, bardzo pożądany w tak ciepłą nic. To miejsce było bardzo podobne do brzegu nad jeziorem w Zakazanym Lesie, gdzie Potter przed czterema laty wyczarował pierwszego Patronusa. Para usiadła nad brzegiem. Harry puszczał kaczki, podczas gdy Ginny postanowiła powiedzieć chłopakowi o planach przyjaciółki.
- Wiesz... - zaczęła - Hermiona chce wyruszyć do Australii i odnaleźć rodziców.
- O matko, zapomniałem o jej rodzicach!
- No i - kontynuowała nie zwracając uwagi na Pottera - chce wyruszyć z Ronem.
- Tylko? -zdziwił się chłopak 
- Yhm.
- Czyli nas zostawiają?
- Och, wiesz, że chodzi o ich związek. Nie układa im się coś -  skarciła go Ginny.
Potter przysunął się do ukochanej i objął ją. Pyknął ją palcem po nosie i powiedział:
- My też będziemy tylko we dwoje...
Usłyszeli szelest w krzakach. Harry z dziewczyną szybko wstali i obrócili się w kierunku lasu. Potter trzymał w ręce różdżkę. Ginny nawet nie zdąrzyła wyciągnąć swojej, gdy z pomiędzy drzew wystrzlił promień światła i uderzył Harry'ego w rękę. Upuścił swoją broń i po chwili z lasu wyskoczyło kilku zamaskowanych śmierciożerców. Rozpoznał głos Rudolfa Lestrange.
- Dobry wieczór Potter! Witam też pannę Weasley. Wybaczcie, że bez zaproszenia, ale chcieliśmy złożyć pannie Weasley życzenia z okazji urodzin - na te słowa Harry przysłonił sobą Ginny.
- Może po kilku spotkaniach staniesz się godna statusu czystej krwi - zaśmiał się Lestrange. - Odsuń się Potter, przecież chcemy porozmawiać z jubilatką twrzą w twarz - śmieciożerca wiedział, jak odpowiednio nastraszyć Harry'ego. - Nie? W porządku, Imperio!
Harry ani drgnął. Opanował bowiem oparcie tego zaklęcia już w czwartej klasie. Umiał poradzić sobie z nim.
- Imperius nie działa? No to zrobimy tak... - z różdżki Lestrange'a wyleciały pomarańczowe iskry, które trawiły chłopaka prosto w pierś. Było to zaklęcie podobne do Petryficus Totalus, z tym że ofiara nie mogła się poruszyć, ale mogła mówić.
- Podejdź tu - śmierciożerca wskazał na Ginny. - Imperio!
Dziewczyna poczuła cudowne uczucie pustego umysłu i jakiś głos, mówiący "podejdź". Już chciała to zrobić, już robiła pierwszy krok, gdy pomyślała "a niby dlaczego? Nie chcę tego". Oparła się rozkazowi, zawzięcie pozostając w miejscu. W pewnym momencie wszystko zniknęło. Powróciła do rzeczywistości. Nareszcie udało jej się oprzeć Imperiusowi! Harry co prawda uczył ją jak to robić, ale jeszcze nigdy jej się to nie udawało. Aż do teraz.
- Nie? To może inaczej... Crucio!
- Nie! - krzyknął Potter, ale nic to nie dało. Dziewczyna zwijała się z bólu krzycząc. - Dość! Zostaw ją!
Lestrange po chwili przestał. Odwrócił się w stronę Harry'ego o spytał:
- Co masz mi do zaoferowania?
Chłopak pomyślał przez moment, po czym odrzekł:
- Siebie.
Śmierciożerca ryknął śmiechem.
- Ciebie? Ciebie przecież już mamy - oznajmił Lestrange. - No nic, masz czas żeby się zastanowić. Crucio!
- Protego!
Ginny tym razem była czujna. Jej tarcza była tak silna, że odbiła klątwę Cruciatus i zwaliła z nóg śmierciożerców. Tarcze nie odbijały zaklęć niewybaczalnych, ale Protego Ginny chyba wykraczała poza poziom nawet bardzo zaawansowanych tarcz. Dziewczyna podbiegła do Harry'ego, przywołała miotły i deportowała się z nim do Nory. Zdążyła usłyszeć wściekły ryk śmierciożerców i znalazła się przed drzwiami swojego domu.
                                                            * * *
- Tarcza Ginny odbiła Cruciatusa?!
Trwało śniadanie. Ron nie mógł uwierzyć w to, co usłyszał.
- Przecież tarcze nie odbijają zaklęć niewybaczalnych. No, może te bardzo potężna jak podczas bitwy o Hogwart. Ale tą czarował przecież cały zakon Feniksa!
- Ron, przecież widziałem - tłumaczył Harry. - Mnie jednak bardziej zastanawia, skąd wiedzieli, gdzie będziemy. Nikt o tym nie wiedział.
Tym razem Hermiona zastanawiała się przez chwilę. W końcu wpadła na pomysł.
- Harry...
- Hm?
- Co nosisz zawsze przy sobie?
Harry zastawiał się przez chwilę. Do Pottera wreszcie doszło, o co chodziło przyjaciółce. Zaczerpnął powietrza i spokojnie odrzekł:
- Okulary.
- Już rozumiesz? Zaklęcie czujnikowe! Tak znaleźli cię w Dolinie Godryka! Dzisiaj na tym jeziorem też!
- Ale jak...
- Harry! Każdy mógł je rzucić na twoje okulary choćby na Pokątnej. Przecież otoczył cię wtedy tłum. Nie trudno było nie zauważyć, że ktoś to zrobił.
Chłopak pomyślał przez chwilę. To miało sens. Ktokolwiek mógł zaczarować jego okulary w tym tłumie. Zastanawiało go tylko, czy śmierciożercy doszli, że on już wie o ich zagraniu.
- Czyli musicie mi je zniszczyć? Okulary?
- Och, nie - oznajmiła pani Weasley - zrobimy tak, jak z byśmy zdejmowali urok. Po prostu go zdejmiemy, twoim okularom nic się nie stanie, kochaneczku. Ale poczekajmy na Artura, on nam pomoże.
Po śniadaniu Hermiona zawołała Rona do siebie. Wcześniej tylko zaczepiła Pottera, szepcząc do niego.
- Ginny już ci mówiła?
W odpowiedzi pokiwał głową. Dziewczyna poszła z Ronem do swojego pokoju. Weszli za drugie piętro, przekroczyli próg pokoju i Hermiona zamknęła drzwi. Myślała, jak ułożyć wypowiedź. Gdy wreszcie zebrała słowa, zaczerpnęła powietrza i zaczęła.
- Rok temu wysłałam rodziców do Australii ze zmodyfikowaną pamięcią...
- O kurcze, Hermi! Twoi rodzice! Przepraszam, totalnie o nich zapomniałem...
-Spokojnie - przerwała mu. - Nic się nie dzieje. Ale chciałabym ich odnaleźć i...
- Mogę wyruszyć z tobą? - uprzedził ją. - Przydam ci się. Z resztą nie pozwolę ci iść samej.
Hermiona odczuła ulgę. Tak bardzo się bała tej rozmowy, a okazało się, że to Ron zaproponował to, o co miała go poprosić. Spojrzała na jego pytający wyraz twarzy. Mimowolnie zaczęła się śmiać, a Ron za nią. Gdy wreszcie opanowała się, wytłumaczyła Ronowi powód wybuchu.
- Chciałam cię spytać o to, czy ze mną pójdziesz, ale chyba czytasz w moich myślach.
Ron uśmiechnął się i spytał z niczego:
- To kiedy jedziemy?
- Planowałam jak najszybciej. Za kilka dni może?
- Jutro - zadeklarował chłopak.
- Zdążysz się spakować? - spytała dziewczyna ze zwątpieniem.
- Och, najwyżej weźmiesz te koralikową torebkę. Tam mamy wszystko plus trzy czwarte mojego domu z rzeczy "na wszelki wypadek". 
- Ha, ha, bardzo śmieszne - spojrzała na niego groźnie, jednak po chwili jej wyraz twarzy się zmienił, bo chłopak cmoknął ją w nos. Przysunęła się do Rona, wtuliła się w niego i szepnęła: "dziękuję".
                                                                         * * *
- Dobra, to robimy tak: znajdziesz jakiś odpowiedni moment i powiesz jej, że nie wracamy. Ja załatwię to z Ginny.
Dwie godziny po rozmowie Hermiony i Rona, Harry naradzał się z chłopakiem co do poinformowania dziewczyn o ich planach. Przede wszystkim musieli im powiedzieć, że nie wrócą do Hogwartu.
- Przecież ona się wścieknie! - protestował Ron - Jeszcze te kanarki... 
- Dlatego ty to z nią załatwisz, a nie ja - oznajmił złośliwie Harry. - Daj spokój! Znajdziesz jakiś romantyczny moment, ewentualnie jak będzie miała dobry humor.
- Ty masz łatwiej! - protestował Weasley.
- Jaaasne, nie mogę się doczekać aż zacznie wykorzystywać brak namiaru przeciwko mnie. Przecież tak mi brakuje upiorogacków...
- A kanarki?!
- A Upiorogacki?!
Patrzeli na siebie przez chwilę, po czym wybuchnęli śmiechem. Ktoś obcy mógłby uznać ich zachowanie na żałosne. Bać się dziewczyn? Od razu nasuwa się pewna cecha - tchórzostwo. Jednak wielu obcych nie znało ICH dziewczyn - zdolnych, silnych i inteligentnych. Zdolnych do wszystkiego. Gdyby ktoś zetknął się z kanarkami Hermiony, albo urokami Ginny (np. Upiorogackami), zmienił by zdanie i wręcz podziwiał postawę Rona i Harry'ego.
- Nie możemy im tego powiedzieć, gdy będą razem - oznajmił Harry. - Pomyśl jakim koszmarem byłyby kanarki w połączeniu z Upiorogackami!
- Dobrze, już dobrze - uległ Ron. - Powiem jej. Ale chce duży pogrzeb! - dodał żartobliwie na co przyjaciele wybuchli śmiechem. 
     Ron z Hermioną powiedzieli pani Weasley o swoich planach wyjazdu (właściwie deportacji) do Australii. Ta z początku proponowała zostawić tą sprawę ministerstwu i departamentowi od modyfikacji pamięci. Jednak zrozumiała, jakie to miało znaczenie dla Hemiony i oznajmiła, że sama kazałaby Ronowi z nią jechać. Zadeklarowała przygotowanie im prowiantu na następny poranek. Popołudnie upłynęło głównie na przygotowywaniu pary do podróży. Ginny co chwilę przypominała, żeby jej przywieźli kangura, George poprosił, by zorientowali się, co jest tam teraz hitem. Oczywiście chodziło o gadżety, takie jak sprzedawał w swoim sklepie. Słyszał coś o jakiś BOOMerangach, które po wyrzuceniu lecą w kierunku ofiary i wybuchają kolorową farbą.
- Czemu sam nie możesz się teleportować tam po to wszystko? - spytał Ron. Hermiona przekręciła oczami i przymknęła powieki zrezygnowana, przykładając palce do czoła.
- Ronald, nie mam pojęcia jakim prawem zdałeś test na teleportację - powiedziała. - I nie wiem ile razy mam ci powtarzać, że nie można teleportować się między krajami! Od miesięcy załatwiam nam w ministerstwie zgodę na jednorazową teleportację do Australii w dwie strony! - dodała akcentując każdy wyraz. Ron nie odważył już się odezwać. Hermiona wzięła Krzywołapa na ręce i zaczęła go głaskać mrucząc do niego coś w rodzaju "pamiętasz jak ten rudzielec perfidnie cię oskarżał? A ty po prostu próbowałeś złapać tego zdrajcę, Glizdogona. Dzielny, mądry kotek...". Ron bąknął tylko "wszystko na mnie" i oboje poszli do swoich pokoi.
      Następnego dnia wszyscy wstali rano, by pożegnać parę przed podróżą. Ginny oczywiście przypomniała o kangurze. Hermiona zapowiedziała, że wrócą jeszcze przed rozpoczęciem roku. Harry mrugnął do Rona tak, aby reszta nie zauważyła. Potem Wealsey z Hermioną złapali się za ręce i zniknęli kilka metrów od drzwi Nory.
                                                                         * * *
- Co chciałeś mi powiedzieć? 
Przebywali teraz razem w pokoju dziewczyny. Harry poprosił wcześniej dziewczynę, żeby porozmawiać. Teraz siedzieli na łóżku.
- Obiecaj, że nie będziesz zła - odezwał się Potter. W kieszeni przygotował już różdżkę w razie ataku. Ginny spojrzała na niego pytającym wzrokiem i po chwili rzekła:
- Zależy, co mi powiesz.
- To nic strasznego.
Wzruszyła ramionami. Harry zaczerpnął powietrza przymknął oczy i na jednym wydechu powiedział:
- Nie wracam do Hogwartu. Ron też nie. Idziemy do akademii aurorskiej.
Spojrzał na dziewczynę. Spodziewał się, że będzie wściekła, a ona po prostu stała i patrzyła na niego swoimi czekoladowymi oczami. Nie było w nich łez, nie było smutku, była po prostu miłość. Jej spokój jeszcze bardziej ranił Harry'ego. Wolałby, żeby miotała w niego zaklęciami, niż taką spokojną i bezradną.
- Tak myślałam. Wiedziałam, że to byłoby zbyt piękne.
- Ginny, ja... ja naprawdę, ja tak bym chciał z tobą jechać, ale muszę zostać. K-kingsley proponował mi i Ronowi t-tą akademię. To dobry pomysł naprawdę, ale ty... ja...
- Nic się nie stało. Poradzę sobię. Hermiona wraca? - upewniła się. Kiwnął głową.
- Będę cię odwiedzał. Co tydzień, w Hogsmeade. No i... zaprosisz mnie na mecze?
- Akademia Aurorów - odezwała się, ignorując ostatnie pytanie. - Nieźle, Harry, nieźle. Ile lat zajmuje szkolenie?
- Trzy do czterech. Zaczynamy rok wcześniej, więc pewnie będzie trochę szybciej - pocieszył ją, ale i siebie równocześnie. - Przepraszam, że nie mogę z tobą jechać.
- W porządku - oznajmiła już z lekkim uśmiechem - to tylko jeden rok. Będę miała Hermionę. No i przyjadę na święta i na Wielkanoc. 
Harry spuścił głowę. Nie mógł znieść tego jej spokojnego głosu. Wolałby, żeby krzyczała, miotała w niego zaklęciami, atakowała miotłą. 
- Damy radę - pocieszyła go. Harry podniósł delikatnie głowę i tym razem spojrzał jej w oczy. Teraz były tak ciemne, że ledwo można było dostrzec granicę między tęczówką, a źrenicą. Podszedł do dziewczyny i objął ją. Miała zimne ręce, więc wziął je w swoje dłonie. Stali tak przez chwilę, dopóki Ginny nie wyrwała się Harry'emu i nie krzyknęła "kto pierwszy na miotle". Potter ani myślał przegrać i pobiegł na górę po Błyskawicę.
                                                                     * * * 
      Ron i Hermiona siedzieli razem przy ognisku. Wokół panował zmierzch. Hermiona wtulona w Rona jadła szaszłyka i popijała kremowym piwem. Ron zaś wzbierał się na zrobienie tego, co już dawno powinien był zrobić.
- H-hermi? - zaczał niepewnie. Na jej odpowiedź typu 'hm?' mówił dalej. - Kim planujesz zostać? W przyszłości?
Hermiona myślała przez chwilę, po czym odpowiedziała.
- Nie jestem pewna. Chciałabym móc zmieniać świat na lepsze, być kimś, kto mógłby wprowadzić w życie choćby ustawę W. E. S. Z. A ty?
Na to właśnie czekał Ron. Odpowiedział pewnie:
- My z Harrym aurorami.
- Mnie to jakoś nie pociąga.
- Wiem. Wiesz... Kingsley proponował mi z Harrym akademię aurorską.
- W sensie za rok? - zapytała Hermiona upewniając się, że to miał na myśli.
- No więc właśnie... nie.
- Nie?
- No... im wcześniej zaczniemy, tym wcześniej skończymy. A King stwierdził, że w naszym przypadku nie potrzebne są OWUTEMy.
- I co to ma znaczyć? - spytała już niespokojna Hermiona. Ron wiedział już jaka będzue jej reakcja. Pomyślał "raz kozie śmierć" i odpowiedział szybko.
- Że ja i Harry idziemy od października do akademii aurorskiej.
Hermiona cała czerwona wstała prawie krzycząc.
- Acha, czyli wy sobie idziecie budować karierę, a ja z Ginny będziemy siedzieć w Hogwarcie i wkuwać do OWUTEMów?! Powiedz mi jeszcze, że Ginny idzie z wami.
- Nie, ona jedzie z tobą. Nie zostawiłaby ci...
- Przynajmniej ona! W sumie to Ginny ma dużo więcej uczuć, taktu i zrozumienia od ciebie! 
- H-hermi... - zaczął Ron, ale dziewczyna nie pozwoliła mu skończyć.
- A może mam szukać pracy wśród mugoli? Tam, gdzie moje miejsce? BO PRZECIEŻ SZLAMY NIE NADAJĄ SIĘ DO CZAROWANIA I PRACY W ŚWIECIE MAGII!!! - ostatnie zdanie wykrzyczała mu prosto w twarz. Chwyciła butelkę kremowego piwa i cisnęła ją w ognisko. Ogień buchnął i płomienie sięgały wysokości ośmiu stóp. Teraz dziewczynę i Rona dzieliła ściana ognia. Weasley wstał.
- Nigdy tak nie powiedzia... - próbował zaprzeczyć jej słowom, ale przerwała mu.
- WSZYSCY TAK UWAŻAJĄ! W ŻYCIU NIE ZNAJDĘ PRACY BĘDĄC MUGOLKĄ, BO MINISTERSTWO TRAKTUJE NAS JAK ŚMIECIE!
- Tak było, jak rządził Sama Wiesz Kto. Teraz Kingsley to zmieni.
- Ale w ministerstwie nie rządzi tylko Kingsley. NIE UDAWAJ, ŻE JAK MÓWIĘ GDZIEŚ, ŻE JESTEM MUGOLKĄ, TO NIKT NIE UWAŻA MNIE ZA DZIWOLĄGA!!! TY I HARRY TEŻ!!!
- Przecież Harry miał matkę mugolkę...
- Ale ojca z rodu czystej krwi, z rodu Potterów!
- Ja jestem czystej krwi, a jestem od ciebie gorszy we wszystkim - próbował opanować sytuację Ron. Hermiona jednak wróciła do krzyku.
- ALE NIE BUDZISZ ODRAZY! JESTEŚ Z SZANOWANEGO RODU CZYSTEJ KRWI!
Ta ostatnia uwaga tak zezłościła Rona, że on także uciekł się do krzyku.
- RODU ZDRAJCÓW KRWI! RODU, KTÓRY PRZEZ OSTATNIE LATA TRAKTOWANY BYŁ JAK MUGOLSKI!
- WOLAŁABYM TO, NIŻ BYCIE MUGOLEM!
Ron błogosławił ogień między nimi, bo gdyby nie on, zostałby trafiony milionem zaklęć lub tymi jej kanarkami. On też cały drżał, ale starał się opanować. Wiedział, że nie może dać się ponieść emocjom tak, jak przed rokiem, gdy opuścił Hermionę i Harry'ego podczas poszukiwań horcruxów. Jednak było to coraz trudniejsze, bo Hermiona rzucała coraz więcej niesłusznych oskarżeń. Próbował dojść do porozumienia.
- Hermi daj spokój. Wiesz, że perspektywa roku bez was wcale nas nie cieszy...
- Och naprawdę? Najlepsze jest, że nawet nie mam jak zrezygnować, bo nie mam nawet w części mugolskiego wykształcenia.
- Jesteś najbardziej utalentowaną uczennicą w Hogwarcie!
- Ale nadal szlamą - w jej oczach pojawiły się łzy, które do końca zmiękczyły Rona. Wyciągnął różdżkę i wycelował w ogień.
- Reducio.
Przeskoczył ogień, który zmniejszył się do wysokości stopy i znalazł się przy Hermionie. Wyciągnął ku niej ręce, lecz ona zanosząca się na płacz, zamachnęła się różdżką.
- Avis!
Nad jej głową latało już stado kanarków. Wycelowała różdżką w Rona i ptaki poleciały w jego stronę. Zaczął uciekać, a Hermiona pobiegła w przeciwną stronę i rozpłakała się na dobre.
                                                                            * * *
      Świtało. Hermiona myślała o rozmowie (właściwie kłótni) ostatniego wieczoru. Nie spała całą noc. Zaczęło do niej docierać, co wykrzyczała przy ognisku, jakie niesłuszne oskarżenia wniosła. Przypomniała sobie wszystko co powiedział Ron. Doszło do niej, że on tylko raz uciekł się do krzyku. A ona niemal cały czas na niego krzyczała. On tylko powiedział o tej akademii aurorskiej. To normalne, przecież chcą rozwijać się. Ona z pewnością też pójdzie na jakieś studia ponadprogramowe.
      Wiedziała, co ma zrobić. Była już na tyle dorosła, że wiedziała to. Widziała swój błąd.  Wstała, otrzepała się z ziemi i poszła w stronę przygasłego już ogniska. Leżał tam wielki tobołek, nad którym latało stado kanarków. Hermiona wyciagnęła różdżkę.
- Finite.
Kanarki odleciały w górę, ku niebu. Po kilku sekundach nie było ich już widać. Hermiona skierowała różdżkę na tobołek, którym był Ron w śpiworze. Machnęła różdżką i śpiwór zleciał z chłopaka. Ron nie wstał jeszcze, ale też nie spał już. Miał zamknięte oczy,ale starał się za wszelką cenę zawinąć w śpiwór z powrotem. Hermiona mruknęła "levicorpus" i Ron zawisł nad ziemią, jakby był trzymany przez jakiś niewidzialny sznurek za nogę. Otworzył oczy, spojrzał wrogo na Hermionę i rzekł:
- Och, witam panią "jestem najbiedniejsza na świecie i nikt mnie nie kocha".
Hermiona poczuła zbierającą się w niej wściekłość, ale wiedziała, że musi się opanować. W końcu Ron miał pełne prawo do bycia złym na nią. Wzięła głęboki wdech i powiedziała:
- Przepraszam.
      Gdyby nie to, że Ron wisiał sześć stóp nad ziemią, napewno upadłby z wrażenia. Hermiona nigdy nie zaczęła rozmowy od przeprosin. Nigdy. Był pod wrażeniem, jednak starał się zachowywać oschle, udając obrażonego.
- Postaw mnie na ziemię!
- Dopiero jak mnie wysłuchasz.
Ron nie miał żadnej lepszej opcji do wyboru. Wzruszył ramionami i bąknął: "tylko szybko". Hermiona znowu wzięła głęboki wdech i rozpoczęła swoją wypowiedź.
- Wiem, że zachowałam się paskudnie. Nie powinnam tak oskarżać ciebie i Harry'ego. Po prostu... eh, wiem, że bardzo wam zależy na byciu aurorami i to jest super, ale ja... no... - zawiesiła się na moment, ale gdy Ron uniósł brwi, kontynuowała. - Bo mi po prostu tak trudno będzie przeżyć rok bez was... bez ciebie...
Rozpłakała się na dobre. Odwróciła się plecami do chłopaka i od niechcenia machnęła różdżką w jego stronę, mówiąc przez łzy.
- Liberacorpus
Ron spadł na ziemię, ale gdy tylko wstał, podbiegł do dziewczyny i przytulił ją do siebie. Zapomniał, o tym, że jeszcze pół minuty temu gotów był siedzieć obrażony na nią przez trzy dni. Wszystkie te uczucia minęły, pozostawiając czystą miłość. Hermiona odwróciła się w jego stronę i rzuciła mu się na szyję. Chłopak trzymał ją przez chwilę w powietrzu i po chwili postawił. Popatrzył na jej mokry policzek. Zanużył dłoń w burzy jej loków,  przetarł kciukami policzki i zbliżył swą twarz do jej twarzy. Ich usta połączyły ich wspólnym pocałunkiem.


Wiem, dawno nie pisałam, ale nadrobiłam to dość długim rozdziałem. Mam nadzieję, że się podoba. Następny jakoś w połowie listopada!!! :3

sobota, 3 października 2015

Dolina Godryka

 Ginny obudziła się w objęciach Harry'ego. Z nim czuła się bezpieczna. Gdy z nim spala w łóżku, nigdy nie miała koszmarów. Wróciła myślami do wczorajszej nocy. Przypomniała sobie zwieżenia ukochanego, jego sen. Ona nie przejmowała się tym tak jak on. Uważała, że bez względu na to, co się stanie, dadzą radę pokonać wszystkie przeszkody do szczęścia. 
Dziewczyna zastanawiała się, czy obudzić chłopaka. Spojrzała na zegar. Była dopiero ósma. Postanowiła zrobić im śniadanie. Po cichu wyszła spod kołdry, założyła szlafrok i klapki i zeszła na dół do kuchni. Zagotowała mleko na płatki i przygotowała omlety. Spojrzała na zegar. Wszystkie wskazówki znajdowały się pod napisem "dom". Oprócz jednej, a konkretnie jeh wskazówku. Ta wahała się pomiędzy "domem", a "śmiertelnym niebezpieczeństwem". Zignorowała to. Śniadanie rozłożyła na tacy, którą wniosła do swojej sypialni. Harry nadal spał. Położyła tacę na końcu łóżka i pocałowała chłopaka w policzek. Otworzył oczy i przygarnął ją do siebie. Szepnął jej do ucha "dzień dobry" i położył obok siebie na łóżku. Przylutił ją, na co ta odezwała się.
-Harry, jedz już, bo wystygnie!
Chłopak popatrzył się na nią. "Co wystygnie?" pomyślał i odwrócił się. Ujrzał pięknie przygotowane śniadanie: płatki kukurydziane z mlekiem, omlet polany syropem klonowym i herbatę z cytryną. Wszystko tylko dla nich. Chłopak poprawił sobie poduszkę, aby móc usiąść. To samo zrobiła dziewczyna. Harry użył zaklęcia lewitującego, by przysieść tacę. Położył ją na kolanach swoich i jego dziewczyny. Pocałował ją w geście podziękowania i zabrał się do pyszności, które mu przygotowała. Kiedy brał do ust kolejny kawałek omletu, dziewczyna zapytała go:
-Jakie mamy plany na dzisiaj?
Harry zastanowił się przez chwilę. Miał pewien zamiar już od kilku dni, ale nie wiedział, czy jej o tym powiedziać. Wreszcie zdecydował się.
-Chciałem odwiedzić Dolinę Godryka.
-Jadę z tobą-oznajmiła. Harry zastanowił się przez chwilę. Było to dosyć ryzykowne, biorąc pod uwagę groźby śmierciożerców. Ale jak wezmą pelrynę niewidkę nie będzie takiego zagrożenia. Wiedział też, że dziewczyna nie odpuści.
-Zgoda, ale musimy zapytać jeszcze twoich rodziców, co o tym myślą.
Ginny wiedziała, czemu Harry chciał odwiedzić to miejsce. Przecież nigdy nie był w swoim starym domu od owej pamiętnej nocy. Widział go tylko, gdy szukali horcruxów w Dolinie Godryka. Opowiadał jej o tym. Rozumiała go doskonale. 
                                                                               * * *
-Uważam, że to bardzo dobry pomysł-powiedziała pani Weasley.-Powinienieneś pójść tam z kimś.
-Jest pani pewna? Czytała pani ten list...
-Oh Harry, naprawdę-powiedziała, po czym zbliżyła się do Harry'ego. Szepnęła mu na ucho-ty ją lepiej ochronisz niż my. 
      Wyruszyli chwilę po rozmowie z panią Weasley. Ta spakowała im kilka kanapek do plecaka i deportowali się pod peleryną niewidką. Znaleźlu się przed cmentarzem. Chłopak pokazał, by pójść właśnie w tamtą stronę. Harry machnął różdżką i rzucił wokół nich zaklęcie Muffliato. Po zabezpieczeniu, Ginny odezwała się.
-Czemu nie chciałeś wziąć ze sobą Rona i Hermiony?
-Bo chciałbym być sam. Bez nikogo. Po prostu sam ze zmarłą rodziną.
-Czyli nie chcesz mnie tu?-spytała lekko oburzona Ginny. Harry zatrzymał się i popatrzył na nią. Wyglądała pięknie, nawet gdy się złościła. Szepnał jej do ucha.
-Ty jesteś moją rodziną. 
Chłopak czuł, że mógłby jej powiedzieć wszystko, wtajemniczyć ją w każdą sprawę. Oczywiście Ron i Hermiona byli jego najlepszymi przyjaciółmi i powierza im każdą tajemnicę, jednak o pewnych rzeczach mógł rozmawiać tylko z nią. Teraz ona stała i patrzyła na niego swoimi czekoladowymi oczami. Zarzuciła mu ręce na szyję i pocałowała. Gdzy ten chciał odwzajemnić ten gest, złapała go za rękę i pobiegła z nim w stronę grobu jego rodziców. Nigdy tam nie była, ale coś jej podpowiadało, gdzie go szukać. Doszli do właściwego miejsca. Wspólny grób Lily i Jamesa Potterów niczym się nie wyróżniał. Widniała tylko nowo postawiona tabliczka.
Tu spoczywają rodzice Chłopca, Który Przeżył i po siedemnastu latach pokonał Czarnego Pana.
Stali w ciszy i przyglądali się miejscu spoczynku rodziców Harry'ego. Ginny machnęła różdżką i na grobie pojawił się wianek lilii oraz siedem zniczy. Zapalił się w nich ogień. Ginny nie odzywała się. Wiedziała, jak duże znaczenie ma to dla Harry'ego 
                                                                       * * *
Opuścili cmentarz po kwadransie. Udali się w stronę, którą chłopka wskazał, gdyż raz już tam był. Szli pod peleryną niewidką. W końcu dziewczyna odezwała się.
-Pierwszą rzeczą, jaką bym powiedziała gdybym spotkała teoich rodziców, było by "dziękuję".
Harry zatrzymał się zdziwiony.
-Za co?
-Za to, że uratowali chłopca, ktorego pokochałam.
Chłopak uśmiechnął się i rzekł przysuwając ją do siebie.
-Ja też muszę podziękować za coś twoim rodzicom.
-?
-Za ciebie. No i oczywiście za dom, za stanowienie dla mnie rodziny, za prezenty...
Pocałowali się w momencie, gdy zaczął padać deszcz. Peleryna była nieprzemaczalna, więc nie musieli przerywać. Stali tak złączeni namiętnym pocałunkiem. Po jakimś czasie Ginny z trudem oderwała się od chłopaka. Pokazała mu l ruchem głowy, że powinni iść dalej. Udali się w stronę starego domu, w którym siedemnaście lat temu mieszkał Harry. Szli oświetloną słońcem ulicą, mijali budynki, mniejsze bądź większe domki, ogrody, bary i gospody. Zarówno chłopak jak i dziewczyna uważali tą okolicę za piękną i ujmującą. Panował w niej spokój i ciepło. Domy były zamieszkane przez rodziny, dzieci bawiły się w ogrodach. Ginny w reszcie powiedziała to, o czym pomyślała w momencie aportowania się w to miejsce.
-Chciałabym tu kiedyś zamieszkać. To taka piękna okolica, miasteczko rodzinne.
Harry'emu przemknęła przez głowę pewna myśl. Zrobił się radosny, jakby szczęście napłynęło do niego.
-Tak, idealne miejsce by zamieszkać z rodziną-odpowiedział jej. W niej zebrały się podobne uczucia jak w Harrym. Uznała, że zrozumiał przesłanie jej wypowiedzi. Uradowała ją jego odpowiedź. Teraz szli trzymając się za ręce, tryskając radością, czego nikt nie mógł dostrzec, gdyż byli okryci niewidką. To miejsce tak dobrze na nich działało. Minęli ten sam pomnik wojenny, jaki Harry mijał z Hermioną rok temu. Tak jak wtedy zamienił się w trzy postacie: mężczyznę w okularach i kobietę z niemowlęciem na rękach. Potterowie. Ginny zatrzymała się na moment by spojrzeć na nich, uśmiechniętych o szczęśliwych razem. Gdy Harry i jego dziewczyna odwrócili się z powrotem w stronę alei, posąg odzyskał wojenny kształt. Para szła jeszcze przez chwilę wzdłuż ulicy, aż w końcu dotarli pod żywopłot skrywający dom Potterów. Ale nie był taki, jak w zeszłym roku. Teraz był zadbany, równo przycięty. Chłopak wiedział co robić. Podszedł do odmalowanej bramy i dotknął jej. Przed młodą parą wyrosły dwie tabliczki. Jedną Harry już widział rok temu. 
W tym miejscu, nocą 31 października 1981 roku stracili życie Lily i James Potterowie. Ich syn, Harry, jest jedynym czarodziejem, który przeżył Mordercze Zaklęcie.Ten dom, niewidzialny dla mugoli, pozostawiono jako pomnik pamięci po Potterach i aby przypominał o przemocy, jaka rozdarła ich rodzinę. 
Wokół tych słów widniało mnóstwo napisów, takich jak "Nie poddawaj się, Harry", "Jesteśmy z tobą", "Niech żyje Harry Potter, Chłopiec, Który Przeżył ". Obok tej tablicy, widniała druga, której nie było wcześniej.
Niecałe siedemnaście lat po zdarzeniu w tym domu, Harry Potter, Chłopiec, Który Przeżył, pokonał Czarnego Pana i położył temu wszystkiemu kres.
Tutaj widniało jeszcze więcej podpisów. "Dziękujemy Harry, udało ci się", "Harry, jesteś niesamowity, pokonałeś go", "Chłopiec, Który Przeżył zabił go, zabił Czarnego Pana", "Odebrałeś mu moc jako niemowlę, a pokonałeś go jako nastolatek-Harry Potterze, dzielny chłopcze, dziękujemy ci za wszystko", "Niech żyje Harry Potter", "Jesteś prawdziwym Panem Śmierci"...
To ostatnie już słyszał. Tak, od Dumbledore'a, dokładnie to samo. Nazywali go Panem Śmierci-on sam w sobie nie widział nic niezwykłego, uważał, że to właśnie miłość mu pomogła zwyciężyć-najpierw ojca i matki, potem Syriusza, Remusa, Dumbledore'a, Rona, Hermiony, tych wszystkich, którzy nie chcieli go wydać w ręce Voldemorta, którzy chcieli za niego umrzeć... no i oczywiście miłość do Ginny...
Spojrzał na nią. Dopiero teraz zwrócił uwagę, jak pięknie wyglądała w tym stroju-koszuli w fioletowo-szarą kratkę zarzuconej na czarną podkoszulkę, w czarnych jeansach i włosach związanych w kucyk tak, że pojedyncze pasma opadały na jej naturalną twarz, bez żadnego makijażu. Brązowe piegi na nosie i policzkach bardzo dodawały jej urody, której i tak miała już wystarczająco. Nue miała rzęs jak reszta rodziny-jasnych i rudych. Ona miała długie i gęste czarne rzęsy. Chłopak nie mógł oderwać od niej wzroku. Cały czas patrzył na nią, jakby ją zobaczył pierwszy raz w życiu. A ta wpatrzona była w dom i tablice, czytając wpisy czarodziejów. W końcu, gdy ich spojrzenia się spotkały, zapytała.
-Wchodzimy?
Tak, tego właśnie chciał Harry, ale uznał, że dla niej to będzie beznadziejny pomysł. Jednak to właśnie ona zaproponowała to, więc bez wahania otworzył furtkę i wszedł na teren posiadłości. Weszli po marmurowych schodkach aż do drzwi i otworzyli je. Znaleźli się w przedsionku, po czym przekroczyli próg salonu. W domu było jasno, przez okna wpadało światło słone słoneczne. W salonie stała czerwona kanapa, obok niej brązowy fotel. Ponad nimi znajdował się żyrandol w kształcie znicza, z którego zwisała kartka z napisem "w dniu dwudziestych urodzin od mamy Evans dla Jamesa". Na podłodze leżał dywan, bordowy ze złotym lwem i napisem Gryffindor. Na lewo znajdowała się kuchnia z jadalnią, a na prawo-schody prowadzące na górę. Udali się właśnie w tamtą stronę. Weszli na piętro. Były tam trzy pokoje oraz łazienka. W pierwszym był pokój gościnny, który mógł służyć za sypialnię dla gościa. Ostatnia była sypialnia rodziców Harry'ego, do której tylko zajrzeli. Znajdowało się tam duże łóżko, otoczone czterema kolumnami (tak jak w Hogwarcie), pomiędzy którymi wisiały płaty złotego materiału. Opuścili pokój i skierowali się do środkowego.To był pokój Harry'ego. Weszli do środka. Ściany były niebieskie, dywan czerwony ze złotymi zniczami, na którym rozsypane były zabawki. Leżał tam pajacyk, zdeptany przez Hagrida siedemnaście lat temu. W kącie stała mała miotełka, którą Harry dostał od Syriusza na urodziny. W rogu znajdowało się małe łóżeczko, do którego mama włożyła go, by osłonić swohe dziecko przed Voldemortem. Ta sama pościel w owieczki, a drewniane pręty otaczające materac były przekrzywione-znak, że to właśnie Hagrid wyjął go płaczącego z łóżeczka. Harry znalazł w nim jeszcze coś. Na jego dnie spoczywały dwa pluszaki-czarny pies, jelonek i łania. 
Ginny była widocznie wzruszona gdy oglądała to wszystko. Doskonale rozumiała, ci Harry czuje, choć nigdy nie przeżyła tego, co on. Chłopak wyjął z dna łóżka zabawki i schował do kieszeni. Dziewczyna nawet tego nie zauważyła. Położyła ukochanemu głowę na ramieniu i objęła go w pasie. Harry odzyskał świadomość. Wiedział, że są tu już bardzo długo, ale chciał jeszcze chwilę tak z nią postać. Jednak czas ich naglił-musieli wracać przed zmierzchem, a chciał z nią jeszcze gdzieś pójść. Pogładził ją po policzku i rzekł:
-Chyba pora wracać?
Ta tylko pokiwała głową w geście potwierdzenia. Wyszli z pokoiku małego Harry'ego i zeszli na dół. Gdy pojawili się w drzwiach, rzucili ostatni raz okiem na salon i przekroczyli próg, po czym zamknęli drzwi. Nie zakładali już nawet peleryny niewidki. Wyszli przez furtkę i objęci poszli wzdłuż ulicy, tak po prostu, aby się przejść. Znów podziwiali piękną okolicę, w której panował spokój i ciepło. Harry chciał sobie coś przypomnieć z tego szczęśliwego roku spędzonego tu z rodzicami, gdy jeszcze ich miał. Jednak było to tak dawno temu. Pamiętał tylko zielone światło zaklęcia uśmiercającego, które przeżył. Tak chciałby zamieszkać w tej okolicy, tu spędzić kolejne lata z rodziną. Ginny myślała dokładnie o tym samym. Szli razem wtuleni w siebie, zatopieni w marzeniach.
      Nagle ogarnął ich jakiś dziwny chłód. Cało ciepło i spokój okolicy zniknęły, ściemniało. Parę okrążyło sześć zakapturzonych postaci. Wszyscy wycelowali różdżki w Harry'ego i Ginny. Przemówił zimny głos, który chłopak rozpoznał od razu. 
-Co to się porabia, Potter?-odezwał się Greyback.-Włóczymy się sami? 
Harry'ego przeszedł dreszcz po plecach-był z Ginny. A co jeśli Greyback się za nią zabierze, by przekonać chłopaka do wykonania jego rozkazów? Na razie musiał grać na zwłokę. Cały czas przyciskał do siebie dziewczynę, którą obejmował w pasie.
-Myślałem, że was wsadzili do Azkabanu-rzekł Harry wskazując śmierciożerców.
-Och, wszyscy byli zbyt zajęci twoim zwycięstwem, by przejąć się nami. Oczywiście wielu z nas złapano. Ale pozostali utworzyli zakon Śmierciożerców zwany także zakonem im. Czarnego Pana.
-Powinni dodać świętej pamięci-mruknęła Ginny do chłopaka. Greyback to usłyszał.
-Och, czyżby to była córka Weasley'ów? Jedyna córka tych zdrajców krwi? Ukochana Pottera?
-Czego chcecie?!-przerwał Harry chcąc odwrócić uwagę od dziewczyny.
-Och, co to za pytanie? Oczywiście, że ciebie! Choć nią też nie pogardzę-wskazał na Ginny. Harry zasłonił ją sobą i odpowiedział szybko.
-Och, nie byłbym tego taki pewien...
-Protego!-ryknęli równocześnie chłopak i dziewczyna. Ginny znana była z bardzo silnej tarczy. Jej zaklęcie odrzuciło trzech śmierciożerców na dwadzieścia stóp. Tarcza była tak silna, że żaden z nich nie mógł się do niej zbliżyć na mniej niż dziesięć stóp. Śmierciożercy strzelali do pary czarodziejów zaklęciami, jednak tarcza Ginny wszystko odbijała.
-Ile mamy czasu?-spytał Harry.
-Jakieś 3 minuty-odpowiedziała.-Rzuciłam dość słabą tarczę.
-Dość słabą? Widziałaś jak ich odrzuciło?!
-Och, zazwyczaj trafiają pięć razy dalej... Dobra, mam nadzieję, że zdążą dolecieć zanim zniknie... Accio miotły!
-Nie możemy się po prostu deportować?
-Myślisz, że skąd wiedzieli, że tu jesteśmy?-odpowiedziała mu-Użyli Cave Inimicium. Nie wiem dlaczego akurat na to miejsce...
-Myślisz jak Hermiona-dodał Harry z podziwem.-Patrz, lecą!
Dwie miotły sunęły ku nim z zawrotną prędkością. Uderzyły w dwóch śmierciożerców i wleciały w ręce Ginny. Ta dała błyskawicę Harry'emu i szybko wsiedli na swoje miotły. Gdy tylko wzbili się w powietrze, dziewczyna wykrzyknęła zaklęcie, celując różdżką w miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą znajdowała sie tarcza.
-Bombarda Maxima!
Nastąpił wybuch. Odrzuciło śmierciożerców, każdego w inną stronę. Harry, będący pod wrażeniem, odezwał się.
-Wow, skąd ty...
-Od Hermiony-przerwała mu.-Nauczyła mnie na piątym roku.
-Ja bym cię w życiu nie nauczył czegoś takiego. Jeszcze byś mnie wysadziła w powiet...
Nie dokończył, bo dziewczyna przeleciała obok niego i wystartowała do przodu. Zawołała tylko "Kto pierwszy do domu" i już Harry sunął za nią.
                                                                         * * *
      Pani Weasley robiła właśnie obiad. Chciała wszystko przygotować jeszcze przed powrotem Harry'ego i Ginny. Przechodząc przez salon mimowolnie spojrzała na zegar. Wskazówka chłopaka i jej córki znajdowała się na "śmiertelne niebezpieczeństwo". Nie mogła zapanować nad emocjami i pisnęła przerażona. 
      Ron i Hermiona spędzali czas razem w pokoju chłopaka. Para wspominała wesoło ich całoroczną podróż, czasem wspomnieli coś o Harrym i Ginny.
-Oni idealnie do siebie pasują-powiedziała Hermiona.-Och, wiesz jaka ona jest z nim szczęśliwa?
-Ale to nadal moja siostra. A Harry jest dla mnie jak brat no i...
-Po prostu pogódź się z faktem, że są razem szczęśliwi. Harry naprawdę ją kocha i zrobi dla niej wszystko. Pomyśl, że to tylko utwierdza waszą przyjaźń.
Zapadła cisza. Ron zastanawiał się nad odpowiedzią. W końcu przyznał dziewczynie rację.
-Hermi, jaka ty jesteś mądra. Co ja bym bez ciebie zrobił?
Nie pozwolił jej odpowiedzieć i zamknął jej usta pocałunkiem. Trwali tak połączeni wargami aż nje usłyszeli pisku pani Weasley. Oderwali się od siebie i spojrzeli na drzwi. Równocześnie potrząsnęli głowami i zbiegli po schodach ku mamie Rona. Ta nie odzywała się. Wskazała palcem na zegar. Wskazówka Harry'ego i Ginny cały czas tkwiła na "śmiertelne  niebezpieczeństwo". Hermiona zachowała zimną krew. 
-Poradzą sobie-pocieszyła panią Weasley.-I tak nie jesteśmy w stanie nic zrobić.
-Masz rację, kochanie. Jaka ty jesteś mądra...-pochwaliła dziewczynę. Hermiona uśmiechnęła się do niej. Ron spojrzał raz jeszcze na zegar, chcąc się upewnić, czy zagrożenie nie minęło. O dziwo jego oczekiwania się spełniły, bo teraz wskazówka wachała się pomiędzy "śmiertelnym zagrożeniem", a "podróżą". Pokazał to reszcie chcąc uspokoić mamę. Pani Weasley odetchnęła z ulgą i po chwili wskazówka zmieniła się na "podróż". Teraz by dowiedzieć się wszystkiego musieli już tylko czekać na ich powrót.  Jednak zarówno Rona jak i Hermionę zastanawiało, co takiego zagrażało i ich przyjaciołom. Przecież nikt oprócz nich nie wiedział, że udają się do Doliny Godryka. Co tam się właściwie stało...
      Czas mijał, a pary nadal nie było. Po kwadransie Hermina zaczęła się niepokoić. "Przecież powinni się  deportować, ewentualnie użyć świstoklika, a to na pewno nie zajmuje piętnastu minut. Ron starał się zachować zimną krew, choć oczywiście martwił się o przyjaciół. Ich obawy okazały się daremne, gdyż para wróciła po dwudziestu minutach. Pierwsza doskoczyła do niwobrzybyłych pani Weasley.
-Co się stało, kochani? Coś wam zagrażało. Czemu się niw teleportowaliście?-zasypała ich pytaniami. Ginny opowiedziała o wszystkim reszcie. Harry poszedł do swojego pokoju. Chciał coś przemyśleć, a konkretnie ostatnie wydarzenia. Wszedł do pokoju i zamknął za sobą drzwi. Niepokojące myśli krążyły po jego głowie. Czyli to nie były tylko groźby. Tym razem mieli okazję dorwać go osobiście, bez szantażu. Ale następnym razem... Ginny... Ale przecież za miesiąc jadą do Hogwartu, gdzie będzie bezpieczna... Tylko miesiąc. Musi ją za wszelką cenę chronić przez ten czas...
Z zamyślenia wyrwał go Ron. Wszedł do jego pokoju nie pukając i usiadł na łóżku.
-Co jest stary?-zapytał.-Odszedłeś tak bez słowa.
Harry zastanawiał się przez chwilę, co mu powiedzieć. W końcu podjął decyzję-prawdę.
-Chodzi... o śmierciożerców... i o Ginny.
-Nie mieliście szans, a jednak się udało. Znowu-uśmiechnął się przyjaciel.
-No, dzięki twojej siostrze. Ty widziałeś jej tarczę. Odrzuciła ich na 20 stóp.
-No, z Protego i uroków jest znana-zaśmiał się Ron.-A jakie masz obawy?
-No, że spełnią te groźby...
-Te z Ginny? Weź mnie nie rozmieszaj, kilka Upiorogacków i im się odechce.
Tym razem obu kumpli wybuchło śmiechem. Harry'emu zrobiło się lżej na duchu. Ron nie był zły na niego. Wręcz przeciwnie, był pod wrażeniem, że im się udało uciec. Tak, Ron zmienił się przez ten rok. Kiedyś żył w cieniu Harry'ego , czego nie znosił. Chciał zabłysnąć. Teraz było inaczej. Teraz był dumny z kumla i z jego sukcesów. Teraz rzuciłby się na każdego, kto umniejszał by czyny i zasługi Pottera. Bo to był jego prawdziwy przyjaciel. Zrozumiał to po swoim odejściu podczas poszukiwania horkruksów. I to, jak bardzo go potrzebuje. Ron był bardzo lojalnym i oddanym przyjacielem. To jedne z cech, za które kochała go Hermiona. I za które uwielbiał Harry.
      Kolacja upłynęła w miłej atmosferze. Ron opowiadał, jak załatwiłby śmierciożerców i jaki ch zaklęć by użył. Oczywiście były to tylko jego wygłupy. Co jakiś czas ktoś wybuchał śmiechem albo spadał z krzesła. 
Po kolacji Harry zabrał Hermionę do swojego pokoju, by z nią porozmawiać. Zamknął drzwi i odezwał si4lę z udawantm wyrzutem w głosie.
-Co ci strzelili do głowy, żeby nauczyć Ginny Bombardy?!
-Och nie przesadzaj, musi się umieć bronić...
-Robi to za dobrze. Te jej uroki... Albo tarcza, tarcza tej dziewczyny to moja fobia, przysięgam. Ona jest tak silna...
-Tak, wiem, widziałam. Pamiętasz, jak pani Weasley pokonała Bellattix? Tą wredną su... eee... czarownicę?
-Jej wyjątkowo nienawidziłem. Zwłaszcza za Syriusza.
Siedzieli tak i wspominali miłe chwile i zabawne momenty z tego roku. Hermiona... to też była wspaniała dziewczyna, która z powodu wielkiej odwagi nie trafiła do Ravenclawu. Na czwartym roku Harry pokłócił się z Ronem. Wtedy spędzał czas tylko z nią. Nie było co prawda tyle śmiechu co z rudym przyjacielem, ale bardzo mu pomagała. Nauczyła go wtedy zaklęcia przywołującego. Po pierwszym zadaniu turnieju, Harry pogodził się z Ronem i wszystko wróciło do normy. Ale Hermiona pozostała nie zastąpiona.
      Robiło się późno. Hermiona poszła do wspólnego z Ginny pokoju, a Harry poszedł do łazienki wykąpać się. Prysznic był rzeczą której potrzebował po tym dniu.





Przepraszam za spóźnienie, ale odcięli mi internet na jakiś czas. Następny rozdział już w tym, bądź następnym tygodniu!!