Harry & Ginny Potterowie

Harry & Ginny Potterowie

czwartek, 10 września 2015

Demntorzy

Rozdział 2. Dementorzy


      Mijały tygodnie, aż zaczęły się wakacje (choć od bitwy dla uczniów Hogwartu cały czas trwały). Był to pierwszy raz, kiedy Harry nie tęsknił za szkołą. Nora była jego drugim domem poza Hogwartem. Chociaż, czy pozwolą wrócić mu na rok do szkoły? Może uznają, że w wieku osiemnastu lat nie przysługuje mu nauka... Jedyną przyszłość dla siebie widział jako auror. A przecież bez NUT-eK nie ma mowy o tym zawodzie... 


      Gdy tak rozmyślał, do pokoju weszła jego dziewczyna. Przez pierwsze dwie noce w Norze spali razem, to znaczy ona spała w jego łóżku wtulona w niego. Jednak uznali, że są jeszcze za młodzi na to i postanowili zrezygnować z tego, gdyż pani Weasley mogłaby pomyśleć, że robią nie do końca czyste rzeczy, co nie było prawdą. 

-Cześć kochanie-zawołał leżąc pod kołdrą.-Która godzina?

-Wszyscy jeszcze śpią. Jest wpół do siódmej!

Dzisiaj obudzili się wyjątkowo wcześnie. Słońce grzało przez okno, jednak było bardzo miło poleżeć pod kołdrą, pomimo wysokiej temperatury.

-Zrób mi miejsce-powiedziała Ginny do chłopaka. Harry znał już jej sztuczki.
-Ta, jasne, potem zabierzesz mi kołdrę i zwalisz mnie na podłogę!
Dziewczyna nie dawała za wygraną. Wepchnęła się Harry'emu do łóżka, skopała go na podłogę i zawinęła w pościel. Harry udał oburzenie. Położył się na niej.
-Ała! Gnieciesz mnie!-zawołała.
-A zejdziesz?
-Ani mi się śni. Jestem pełnoprawnym obywatelem tego pokoju!
-Ale jeszcze nie łóżka...
-Trudno, już je przejmuję! 
Harry wstał z niej. Zawinął ją mocniej. Wziął zawiniętą dziewczynę na ręce. 
-Co ty robisz?!-oburzyła się. Harry wyniósł ją na korytarz i skierował się do jej pokoju. Wszedł pod kołdrę. Cały czas miał Ginny w rękach. Położył się z nią, jak z dziekiem zawiniętym w kocyk. Przytulił ją.
-Tak jest idealnie-rzekła. Chłopak patrzył na jej twarz. Była taka piękna. Jej czekoladowe oczy były idealnie dopasowane do włosów. Włosy miała inne niż reszta Weasley'ów. Wszyscy mieli jasne rude, a ona jako jedyna ciemne rude, prawie czerwone. Zawsze pachniały morelami. Na twarz opadało pasmo tych pięknych włosów. Zaczął je obwijać wokół palca. Ginny miała naprawdę zgrabną sylwetkę. Widoczne wcięcie w talii. Szczupłe i długie nogi. Harry'emu zawsze podobała się jej porcelanowa, piegowata skóra. Reszta rodzeństwa miała żółte piegi. Ona miała piękne, brązowe. One bardzo dodawały jej uroku. Oprócz wyglądu miała mnóstwo cech, które Harry w niej kochał. Uwielbiała quiddicha, miała poczucie humoru, była odważna, śmiała i uczuciowa. Oprócz tego była twarda. Harry uwielbiał w niej to. Prawie nie płakała. Nawet na pogrzebie brata najmniej ze wszystkich. Dawna dziewczyna Harry'ego, Cho, z którą chodził tylko kilka tygodni nie miała tej cechy. Właściwie płakała w kółko. A jak nie płakała, to gadała o Cedriku, co również doprowadzało ją do płaczu. Tak, Ginny była niemal idealna...
      Dziewczyna wyczołgała sie z kołdry, w którą była zawinięta. Położyła się na Harry'm. Popatrzyła na niego. Chłopak był przystojny, miał kruczoczarne włosy, które nadal układały się w fryzurę autorstwa Ginny. Blizna była już trochę mniej widoczna i nie była otwartą raną. Dziewczyna najbardziej lubiła jego oczy. Głębokozielone, jedyna pozostałość po matce. Można było patrząc się w nie odczytywać emocje, pięknie w nich wymalowane. Był szczupły i w miarę wysoki, o głowę wyższy od niej. Dosyć umięśniony, prawdopodobnie dzięki całorocznym życiu w ciągłym przemieszczaniu się. 
      Chłopak objął ją. Zamknął oczy. Ginny położyła twarz na jego ramieniu tak, że ich poiczki stykały się. Oboje mieli zamknięte oczy. Leżeli tak pół godziny. Wreszcie Harry podniósł się z nią i usiadł z dziewczyną na kolanach.
-Ej, wiedźmo? Może zrobiłabyś naleśniki? Tylko dla nas? Reszta wstanie najwcześniej za godzinę.
-Najpierw zrobiłeś ze mnie fryzjerkę, a teraz chcesz żebym była też twoją kucharką?
-Dobrze, ja mogę robić śniadanie, ale będziesz musiała je zjeść. Nie ma mowy o czymkolwiek niezwęglonym-powiedział Harry i wyszczerzył się do niej.
-Hmmm... No dobrze-zgodziła się-Ale masz mnie tam zanieść-dodała. Chłopak wziął ją w pół-jedną ręką trzymał ją w talii, drugą w zgjęciu kolan. Wstał i zaczął iść powoli w stronę schodów. Dziewczyna zarzuciła mu ręce na szyję. Zszedł po schodach. Niósł ją aż do samej kuchni. Postawił ją, pocałował i szepnął:
-Ja chcę z marmoladą.
      Poszedł do fotela i usiadł w nim. Wziął do ręki wczorajszego Proroka Codziennego. Zerknął na pierwszą stronę. Znajdowały się tam dyskusje na temat: Jak to możliwe, że Harry Potter przeżył dwa razy zaklęcie uśmiercające i kilkakrotnie odbił je Expeliarmusem. Minęły tygodnie od tamtego dnia (był to najważniejszy dzień dla całej historii czrodziejów). Legendarny Chłopiec, Który Przeżył, który pokonał Czarnego Pana... Wydarzenie, które zmieniło historię magii. Było to coś niesamowitego. 
Harry jednak tego nie odczuwał. Nigdy nie chciał sławy, zmniejszał wartość swoich czynów. Miło było być kimś wyjątkowym, tym, co położył temu wszystkiemu kres. Jednak oddałby to wszystko, gdyby mógł mieć normalną rodzinę, może rodzeństwo. Teraz jednak mniej odczuwał jej brak. Jego rodzina to byli Weasley'owie. Teraz naprawdę to czuł.
      Wstał z fotela. Poszedł do kuchni. Rudowłosa dziewczyna stała tyłem do niego robiąc coś przy patelni. Harry położył ręce na jej biodrach. Wyjrzał jej przez ramię. Na patelni smażył się właśnie naleśnik. Ginny wzięła do ręki patelnię i podrzuciła naleśnikiem tak, że obrocił się w locie i spadł z powrotm na patelnię. Chłopak poszedł nakrywać do stołu. Wyjrzał przez okno. Słońce pięknie oświetlało ogród i pobliskie pole. Był ciepły, lipcowy poranek. Harry przesunął stół pomiędzy dwa fotele. Rozłożył sztućce i serwetki. Na środku postawił wazon z makami. Wkrótce pojawiła się Ginny niosąc dwa talerze pełne naleśników. 
-Pomogę ci-oznajmił Harry. Pomyślał zaklęcie Vingardum Leviosa i wycelował różdżkę w talerze. Natychmiast zaczęły się unosić. Skierował je na stół i postawił. To samo zrobił z kawą.
-Ciebie też mam tak usadzić?-zapytał dziewczyny. Jednak Ginny wolała sama usiąść. Harry zabrał się do naleśników. Były to ruloniki z marmoladą w środku. Polane były syropem klonowym. Chłopak spróbował jednego. Niebio w gębie. Zjadł trzy razy szybciej niż Ginny. Z kawą poczekał na dziewczynę, by mogli wypić razem. Gdy skończyła, użył tego samego zaklęcia, by odnieść talerze. Zaczęli pić kawę. Ginny nie zapomniała, że jej chłopak lubi schłodzoną i z dużą ilością mleka. Ten odezwał się.
-Od kogo ty się nauczyłaś robić takie naleśniki?
Dziewczyna tylko wzruszyła ramionami. Wzięła puste kubki po kawie i tym razem nie pozwoliła użyć zaklęcia. Po chwili wróciła. Gdy przechodziła obok jego fotela, Harry złapał ją w pasie, tak, że upadła mu na kolana. 
-Wiesz...Mogłaś się bardziej postarać... ałć!
-To za brak wdzięczności-uderzyła go w brzuch-to za tą głupią minę-teraz dostał w policzek-a to dla ciebie!-kopnęła go w piszczel. 
-No, ale ja żartowałem, no wiesz przecież...
Ginny wyciągnęła różdżkę. Wycelowała nią w Harry'ego.
-Tym moja panno będziesz mogła się posługiwać po 11 sierpnia-chłopak rozbroił ją, ale na tyle delikatnie, by tylko różdżka wypadła jej z ręki. Spojrzał na nią i od razu zrozumiał, ze musi uciekać. Wybiegł z Nory. Po drodze krzyknął: Accio Błyskawica.
Wsiadł w biegu na miotłę i wbił się w powietrze. Dziewczyna pobiegła do schowka i już po chwili leciała do Harry'ego. 
-No to co? Dogonisz mnie?-zawołał. Chęć wygranej pokonała złość w Ginny.
-Może i masz tę swoją Błyskawicę, ale i tak Cię złapię!
Chłopak ruszył do przodu. Sekundę później ona była za nim. Ten zniżył lot o 5 metrów. Z kolei dziewczyna wzbiła się w górę. Harry doskonale wiedział do czego dąży. Ginny umiała bowiem pokonać 50 stóp lecąc pod kątem w dół w ciągu pięciu sekund. Wiedział, że nie ma już szans i nawet zwód Wrońskiego tu nie pomoże...
Miał rację. Po chwili była tuż obok niego, prawie go dotknęła, ale Harry szybko odskoczył. Zrobił pętlę i zawrócił. Wzbił się w górę. Po chwili poczuł falę chłodnego powietrza na twarzy. W pierwszym momencie rozejrzał się za dementorami. To był błąd. Nie zdał sobie sprawy, że wraz ze wzrostem wysokości spada temperatura. Ginny wykorzystała to i po sekundzie znalazła się przy nim i już trzymała jego miotłę. Harry zbliżył swoją twarz do jej twarzy, następnie pocałował ja. Szybko zdjął jej dłoń z jego miotły i poszybował w prawo. Dziewczyna próbowała go złapać w momemcie startu, ale jej dłoń tylko musnęła powietrze. Ruszyła, jednak ku zdziwieniu Harry'ego w przciwnym kierunku. Nie minęło pięć sekund, a Ginny leciała pod nim. Chłopak nie miał pojęcia jak to zrobiła. Wzbiła się wyżej. Leciała piętnaście stóp nad nim. Nagle Harry znowu poczuł falę lodowatego powietrza. Myślał, że to znowu jakiś wiatr. Mylił się. Dementorzy lecieli w jego kierunku. Pięciu otoczyło Ginny. Harry szukał różdżki. Usłyszał świst powietrza i czerwone qświatło, które w musnęło o dziewczynę. Ta straciła przytomność i spadła z miotły. Harry nie namyślając się skoczył do przodu. Złapał Ginny w locie,   przycisnął do piersi i zakrył swoim ciałem, by nie doznała obrażeń w wyniku upadku. Runął na ziemię plecami. Spadli z jakiś dwudziestu stóp. Harry czuł jak kości w nim pękają. Ostatkiem sił wyciągnął różdżkę i krzyknął: EXPECTO PATRONUM. Srebrny jeleń wytrysnął z jego różdżki. Zemdlał.

                                                                                    * * *  


      Usłyszał głos pani Weasley. Czuł, że nie może podnieść ręki. Próbował otworzyć oczy, ale powieki wydawały mu się ciężkie i nieposłusznie. Leżał na czymś ani miękkim, ani twardym. Raczej idealnym. Wytężył umysł, by przypomnieć sobie co to mogło być. Nie miał w końcu nic lepszego do roboty. Przypomniał sobie-to jego łóżko. Nie wiedział jak się tu znalazł. Znów tak jak wcześniej skupił się. Srebrny jeleń... Tak, to jako pierwsze mu się przypomniało. Reszta sama się nasuwała. Pamiętał, jak Ginny goniła go na miotle. Pamiętał chłód... Dementorzy... Czerwony promień, który uderzył w plecy Ginny... Spadała... Skoczył, by ją złapać...

      Udało mu się otworzyć oczy. Ujrzał panią Weasley krzątającą się po jego pokoju. Zauważył Rona i Hermionę.Dalej stał pan Wealsey. Jego żona zobaczyła, że Harry się obudził.

-Harry, kochaneczku, jak się czujesz? Matko, masz połamane żebra, ramię, nogę, poturbowany kręgosłup i nadłamany obojczyk! Skad cu dementorzy tam... oh, Harry

-Mamo, spokojnie, daj mu odetchnąć-odezwał się Ron. Harry przypomniał coś sobie.

-Co z Ginny? Nic jej nie jest?
-Ma tylko złamaną rękę. Do wieczora wyzdrowieje. Harry, uratowałeś ją!-wykrzyknęła pani Weasley i przytuliła chłopaka. Łzy lały jej się z oczu. Harry nie wiedział co powiedzieć.
-Gdzie ona jest?-zapytał. Kobieta wskazała na korytarz.
-Śpi w swoim pokoju-próbowała coś dopowiedzieć, ale Ron jej przerwał, aby znów nie zaczęła lamentować.
-Opowiedz jak to było. Ja widziałem wszystko tylko od momentu, gdy Ginny spadała. Harry opowiedział o gonitwie z dziewczyną, o dementorach, o tym jak ją złapał i spadł z nią i jak udało mu się ostatkiem sił wyczarować patronusa. Pani Weasley znowu zalała się łzami.
-Harry, gdyby nie ty, ona mogłaby zginąć, to było tak wysoko... A ona dostała oszałamiaczem...
-C-co?! Jak to...
-Ktoś na nią rzucił bardzo mocne zaklęcie oszałamiające-oznajmił pan Weasley.
-Przecież tam nikogo nie było! Nie mogło... 
-To skąd są dementorzy? Tutaj ich nigdy nie było-odezwał się George, który dotychczas milczał.
-Jejku, Harry, to było niesamowite...-wtrąciła Hermiona-Na miotle mógłbyś nie zdąrzyć i nie złapać jej. A ty bez namysłu postanowiłeś ją ratować... Harry, jesteś wspaniały-uściskała go. Poczuł okropny ból. Na szafce dostrzegł butelkę Szkiele-Wzro. Był to ohydny lek na złamania, skręcenie i wszystko, co jest związane z kośćmi. Kiedyś, na drugim roku podczas meczu quiddicha złamał rękę. Ich ówczesny profesor od czarnej magii Gilderoy Lockhart próbował ją wyleczyć. Niestety usunął całą kość. Spędził bolesną noc u pani Pomfrey, bo kość musiała odrosnąć. 
Pani Weasley zobaczyła, że patrzył na lekarstwo.
-O, właśnie kochaneczku! Musisz to wypić -podała mu szkankę z napojem. Chłopak skrzywił się. Wypił jednym chaustem. Pani Weasley znała standardową reakcję na ten lek i podała mu szklankę wody. Harry łapczywie wypił całość.
-Twoja kuracja potrwa przynajmniej trzy dni-oznajmiła.-A, i jeszcze coś! Przyszły listy z Hogwartu. Wznawiają naukę. Proszę-podała mu list.-Jedną rękę masz zdrową, przeczytaj sobie.
Wyszli. Harry został sam. Otworzył kopertę. Zaczął czytać treść listu:
   
    "Ze względu na bardzo trudny rok szkolne i wyjątkowe okoliczności uwzględniliśmy pana opuszczenie szkoły na rok przed ukończeniem siódmej klasy. Umożliwiliśmy panu kontynuację nauki. Prosimy o możliwie jak najszybsze potwierdzenie bądź nie dotyczące kontynuacji nauki. Z uszanowaniem, 
Dyrekcja
Profesor Minerwa McGonnagall"
      
      Harry był przeszczęśliwy. A jednak! Umożliwili! Może wrócić. Pewnie wszyscy będą ponownie zdawać siódmy rok... Znowu się z nimi spotka... 
Pomimo bólu związanego z leczeniem kości chłopak miał świetny humor. Zawołał Rona i Hermionę.
-Możemy kontynuować!-zawołał.-Możemy wrócić do szkoły!
-Tylko które przedmioty wybiorę...-zaczęła Hermiona.
-Ja chcę być aurorem-oznajmił Ron.-Czyli biorę zielarstwo, eliksiry... ooo nieee, Snape... 
-Ron...
-Aaa zapomniałem, on nie...
Harry pomyślał o Snape'ie. To prawda, był wredny dla niego, ale to dlatego, że jego ojciec, James był taki dla niego, a Harry był taki podobny. Jednakże chłopak nie znał odważniejszego czarodzieja. Umarł dla jego matki, dla Lily. Dla utraconej miłości...
-Dobra to zielarstwo, eliksyry, obrona przed czarną magią, transmutacja i zaklęcia... dużo tego...
-Dużo?! Ja chcę wziąć czternaście, ale się nie da-krzyknęła Hermiona.
-Po co ci mugoloznawstwo?! Jesteś mugolką...
-I co z tego?! Może mi się to później przyda?-zaczęła krzyczeć-A z resztą, idę pomóc twojej mamie w obiedzie... Pa Harry! Ron przysunął się do Harry'ego. 
-Matko, stary, ale se narobiłeś-powiedział.-Ale to wszystko dla niej... Wiesz co? Popieram wasz związek. Masz moją zgodę.
-Dzięki Ron, bez twojej zgody to ten związek byłby nieważny i bezsensowny... Naprawdę...-odrzekł sarkastycznie Harry. Ron wyszczerzył się.
-Wiem, bo ja taki ważny...-dostał od Harry'ego pięścią w brzuch. 
-Ej, a ty przypadkiem nie jesteś chory i połamany?-odezwał się rudy i na jego twarzy pojawił się drwiący uśmieszek.
-Ha ha, bardzo zabawne-rzekł Harry.

                                                                             * * 
    Do pokoju Ginny weszła Hermiona. Dziewczyna obudziła się przed chwilą.


-Cześć Ginny, jak się czujesz?-spytała Hermiona.

-W porządku, to przecież nic takiego. Powiedz lepiej jak on się czuje.

-Chyba dobrze, wyzdrowieje za trzy dni. Ma połamane żebra, nogę, ramię i nadłamany obojczyk...

-I to wszystko, żeby mnie uratować-przerwała jej.-Tam było ze dwadzieścia pięć stóp wysokości! A on po prostu skoczył...

-Do wieczora wyzdrowiejesz, będziesz mogła się wtedy z nim zobaczyć-Hermiona uśmiechnęła się do niej. Przez chwilę trwała cisza. Ginny ją przerwała.
-Harry wraca do Hogwartu? 
-Tak i jest bardzo szczęśliwy z tego powodu. Prawdopodobnie będziecie razem na roku.
      Ginny wypełniła radość. Wszystkie obawy zniknęły-myślała, że chłopak nie będzie chciał wrócić, bo uzna, że nie jest mu to potrzebne. Musiałaby spędzić cały rok bez niego, gdy właśnie im się udało. Ale jednak-wraca... będzie z nim na roku. I z Hermioną, jej najlepszą przyjaciółką... Właśnie ona wyrwała ją z zamyślenia.
-Co tak właściwie byś chciała robić po Hogwarcie?
-Hmmm.... Nie wiem właściwie... Ale mam takie jedno marzenie, choć mało realne do spełnienia...
-Możesz mi powiedzieć-zachęciła ją przyjaciółka.
-Chciałabym być zawodniczką Harpi z Holyhead...
-To wcale nie jest takie nierealne. Jesteś świetna w quiddicha, zwłaszcza jako ścigająca. Naprawde, uważam, że masz duże szanse...
-A ty?-Ginny zmieniła temat-Kim ty chcesz zostać?
-Hmmm... właściwie to jeszcze nie wiem. Aurorką nie chcę być. Chciałabym coś naprawić na świecie, coś zmienić i zrobić coś naprawdę dobrego...
-Wesz?
-To jest W. E. S. Z.-poprawiła ją Hermiona.-To jest myśl. Tylko musiałabym pracować w ministerstwie... Ale mam jeszcze czas, żeby się zastanowić.
      Pani Weasley wołała na obiad. Hermiona pożegnała przyjaciółkę i wyszła. Ginny skorzystała z okazji, że wszyscy poszli na obiad. Wyszła z łóżka. Ból zrastającej ręki był okropny, ale pomyślała o Harry'm. Jak jego musi boleć. A to wszystko po to, by ją uratować. Ta myśl sprawiła, że nie koncentrowała się już na ręce, tylko na chłopaku. Wyszła z pokoju. Podeszła pod jego drzwi i otworzyła je. Harry spojrzał się na nią i od razu z jego twarzy można było wyczytać uczucie, które go ogarnęło-szczęście.
-Cześć skarbie, jak się czujesz. Boli cię?-zapytał.
-Napewno mniej niż ciebie. 
      Podeszła do niego. Usiadła obok niego na łóżku. Chłopak podciąnął się, by siedzieć, tak jak ona. Ginny zbliżyła twarz do jego twarzy. Pocałowała go. Harry poczuł, jak przepływa przez niego energia. Jakby nagle wszystkie kości zrosły się bezboleśnie. Jakby wypił jakieś słodkie lekarstwo. Ból, jaki sprawiało leczenie ustał. Czuł za to, jak bardzo kocha Ginny. Wiedział, że byłby gotów cierpieć całe lata pod kątwą Cruciatus dla niej. 
Ginny oderwała swoje usta od niego. Odezwała się.
-Musisz tak cierpieć-pogładziła do po policzku-z powodu tego, że mnie uratowałeś. Ja... oh, Harry-rzuciła mu się na szyję. O dziwo nie bolał go obojczyk, gdy go dotknęła. Wręcz przeciwnie. Czuł, jakby mu go właśnie wyleczyła. Objął ją, uważając na jej złamaną rękę. Pocałował dziewczynę w czółko. 
-Żyć bez Ciebie? Coś ci się pomieszało... Z resztą byłaś bezbronna. Dostałaś zaklęciem oszałamiającym.
-I ty tak bez namysłu skoczyłeś po mnie? 
-No na miotle bym cię pewnie nie złapał...
Ginny nie wiedziała co powiedzieć. Harry nagle przypomniał coś sobie.
-Kto trafił cię zaklęciem?Kto nasłał dementorów? Musisz teraz bardzo uważać...
-A może to chodziło o ciebie, a ja byłam w pobliżu. Nie jestem dzieckiem, Harry, umiem o siebie zadbać. 
-Wiem, wiedźmo-odrzekł chłopak z uśmieszekiem. Ginny wtuliła się w niego. Ten odezwał się.
-Wracam do Hogwartu i będziemy razem na roku.
-Poćwiczysz ze mną obronę przed czarną magią. Chce mieć z tego W w NUTKach.
-A dlaczego właściwie?
-Bo nie ma quiddicha i nie mam z czego mieć wybitnego.
-Wyślesz to do Hogwartu?-zapytał-To jest potwerdzenie, że wracam.
-Ok, swoje też muszę wysłać. To... może teraz pójdę. Zaraz wracam.
Wyszła. Harry pomyślał o jednym. O quiddichu. Muszą zagrać razem w quiddicha.
                                                                                 * * *
      Na wzgórzu kilkadziesiąd mil dalej stał mężczyzna w czarnej szacie z kapturem na głowie. Był sam. Patrzył w dal. Mówił jakby sam do siebie.
-Nareszcie mamy jego słaby punkt. Ta zdrajczyni krwi zginie razem z nim. Już wkrótce...


Następny rozdział już 15.09!!! 

3 komentarze:

  1. Powiem tak:
    Świetne! Ale pisałaś, że twój fanfic zgadza się z canonem, a Rowling mówiła, że Harry i Ron nie wrócili po wojnie do Hogwartu...

    OdpowiedzUsuń
  2. W tytule posta jest błąd, demntorzy zamiast dementorzy. Ale poza tym super jak zwykle!

    OdpowiedzUsuń